— Jak ja stanę bez nóg na sąd ostateczny? — wołał jeden — oddaj mi moje nogi! Coś zrobił z memi nogami? oddaj, bo ci twoje odbiorę! Zrobiłeś pewnie szuwaks na twoje buty, tusz do twoich rysunków, farbę jaką? moje nogi, jak ja bez nóg zostanę?
A drugi krzyczał mi z drugiej strony: — Moja szczęka! moja szczęka! chcesz mnie zrobić potworem, kaleką! Na czemże powieszę ciało, czem będę jadł i całował w niebie? czem będę w piekle zgrzytać? Moja szczęka, oddaj mi moją szczękę, potrzebuję jej! ona jest moją własną. Czterdzieści sześć lat ją nosiłem, a ty coś z nią zrobił? podstawkę pod kulawy twój stolik, klamkę do twojej izdebki?
I nie dając mi czasu na odpowiedź, krzyczeli wszyscy razem, szarpiąc mnie ze wszystkich stron. Cierpienie moje było okropne.
Jeden poskoczył. — Gdzie są moje zęby, moje piękne białe zęby? — krzyknął; — nie zjadłem ich za życia, nie spóchniały, nie wypadły, były piękne, młode, białe. Powyrywałeś je po śmierci z mojego trupa, porozrzucałeś po śmiecisku; gdzie ja ich teraz będę szukał? Oddaj mi zęby, bankrucie!
I rozdziawiał szczęki swoje jakby mnie chciał pożreć, a żółte palce swoje pakował mi w usta, chcąc na miejscu swoich, moje mi poodbierać.
A wszyscy krzyczeli:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poeta i świat.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.