Którejbym sprzedał, co się w piersi mojej tai,
Jestem sobą... niestety... lecz wszechmocna blaga
W zdesperowanych nawet wypadkach pomaga.
Powiem więc, że lekarstwo niosę na wsze rany...
Że kto wiersz mój przeczyta, ten się nim odrodzi,
Odmłodnieje, ukrzepi, strumieniem oblany,
Który rany zagaja i bole łagodzi...
Za mało! blaga śmiechem wykrzywia oblicze —
I rusza ramionami... choć dość głośno krzyczę...
I jak niepoprawnego... rzuca mnie wśród drogi...
Znikła... stoję znów jeden... tęskny i ubogi...
Ludzie małego serca a wielkiej kieszeni,
Kiedy zwycięstwo wasze czoło opromieni,
Jak miło spojrzeć w wasze posągowe twarze.
Duma z głupstwem w najczulszej zlewa się w nich parze,
A taka pewność siebie ze źrenic wylata
Iż każdy musi uznać, żeście pany świata!
Jakże wzgardliwym wzrokiem rzucacie na tłumy?
W których zgniecione leżą serca i rozumy,
Jak wymownie umieścić dowodzić to tema,
Że oprócz talara w świecie — innych Bogów niema,
Że przedewszystkiem winno iść staranie chleba,
A gdzie chleb jest, tam nawet rozumu nie trzeba,
Że nauka przesądem, jeśli z tej nauki —
Nie można wnet z pomocą rachmistrzowskiej sztuki,
Wyciągnąć realnego procentu gotówką —
Że fałszywe przysłowie: i kredką i główką,
Bo dosyć kredki — w końcu, że z wszystkich rupieci
Najnieużyteczniejsi pewnie są... poeci...