szlacheckie spalił, idąc za przykładem francuzów — nie mogłem dojść nigdy. Z czasów, szczególniej, kampanii pierwszych w obronie granic Francyi, potem z wypraw włoskich miał tysiące szczegółów do opowiadania. Dziś mi trudno przypomnieć, gdzie czasu oblężenia jadł szczury, ale potrawa ta wbiła mi się w pamięć.
Posądzałem mocno kapitana, mimo jego prostoduszności i dobroci, że — pływał. Opowiadał z wielką prostotą i przejęciem te dzieje lat pamiętnych, najczęściej stojąc, w postawie żołnierskiej, z głową podniesioną i nieodstępną fajeczką w ustach, którą tak umiał trzymać w kątku, że mu do mówienia nie przeszkadzała. Człek był spokojny, skromny, ubogi, a nigdy się nie skarżący na niedostatek, nawykły do wszystkiego, na duchu uspokojony. Gdyśmy go, co się często zdarzało, wyciągnęli na jakie opowiadanie o wojnach Rzeczypospolitej, ożywiał się, rozgadywał i z nadzwyczajnem bogactwem szczegółów, opisywał nam, co wycierpiał w czasie oblężeń, w pochodach i bitwach. Nie mogę go sobie inaczej przypomnieć, jak stojącego i wyprostowanego, w makowym fraku, z fajką w ustach i kapciuchem na guziku. Pomimo służby w wojsku francuskiem i długiego pobytu za granicą mówił źle po francusku. Miałem, słuchając go, podejrzenie, że chyba komponował opisy bitew, tak dziwną w nich okazywał pamięć. Byłem więc bardzo szczęśliwy, gdy mi się raz udało dostać pamiętniki Dumouriera, pod którym kapitan służył i z pomocą ich postanowiłem uczynić próbę. Odczytałem z uwagą jedną z tych bitw, o których Sobolewski opowiadał i przy pierwszej zręczności zagadnąłem go znowu o nią.
Jakież było zdziwienie moje, gdy stary kapitan
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poezye i urywki prozą.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.