Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poezye i urywki prozą.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

do robót około drogi i ulic w mieście wyprowadzano pod strażą z wieży zamkowej. W każdym z nich widziało się tragedyę jakąś, krew, zbrodnię i sam brzęk łańcuchów ich przerażał, tak, żem uciekał i chował się, by ich nie widzieć.
Ubogi, głupi Janek, który kamieniem sobie bił w głowę, a czasem nią o mur stukał, bosy, w czarnej koszuli, bez czapki, z twarzą czerwoną i straszną, obudzał ciekawość — wypraszał groszaki, bo go bardzo żal było. Bełkotał coś zawsze niewyraźnie sam do siebie, śmiał się, czasem przypadał pod murem akademii, a myśmy go obstępowali ciekawie. Niezapomnianą jest także stara Fejga, która z owocami, pierniczkami, makagigami, przybywała nas kusić i u której ogromnieśmy się zadłużali za te delikatesy. Długi dochodziły nieraz do pięciu złotych, a naówczas nie pozostawało nic, jak wyrzekłszy się słodyczy, schować do drwalni na widok wierzycielki. Uiszczało się dopiero po powrocie ze świąt, z kieszonkowego kapitału, który prababka dawała na drogę. Często dochodził on dukata, a wówczas zdawało się, że za niego świat kupić będzie można. Najczęściej jednak zabierała go Fejga za te nieszczęsne łakocie.
Stare zamczysko Radziwiłłowskie, któreśmy czasem mogli oglądać, do najwyższego stopnia rozbudzało fantazyę szczątkami życia, które po niem były rozsypane. Resztki pokojów zwierciadlanych, supraporty malowane, posadzki kunsztowne, gdzieniegdzie sprzęty stare, a raczej szkielety ich tylko, rzeźby, złocone okładziny ścian, mówiły o niedawnej przeszłości. Tysiące powieści krążyło o gmachu i jego panach. W ustach tak szybko proza życia przerabia się na poezyę i postacie