Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poezye i urywki prozą.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

nie dawało żadnej oznaki nadzwyczajnego ożywienia, noc księżycowa, nieco chłodnawa, przyświecała powolnej i długiej po ulicach wędrówce. Nakoniec oświecony cyferblat zegara ukazał się zdala. Otóż i hotel. Zbliżamy się, fiakr staje...
Na nieszczęście nie wzięliśmy parokonnego, pokaźniejszego powozu, ale i z pośpiechu i przez oszczędność, skromną jednokonkę. Zadzwonił szwajcar, wyszedł oberkelner, ów absolutny pan życia i śmierci podróżnych. Mina jego już nam nic dobrego nie zwiastowała. Włożywszy ręce w kieszenie, oświadczył nam, że hotel cały zajęty i ani kątka dla nas w nim niema.
Próżne były błagania i ofiary, nieporuszony jak skała, wszechwładny pan hotelu zapewniał, iż niesłychanie nad tem ubolewa, że go to do rozpaczy przyprowadza, ale musi nas odepchnąć, gdyż hotel był zajęty. To nam dało do myślenia! Zegar wskazywał pół do dwunastej, woźnica burczał, że wozić nas z końca w koniec miasta po nocy, niema ochoty. Ledwieśmy go zdołali przekonać, że na bruk nas wyrzucić nie może. Dokąd jechać? Do Donau? — Kawał ogromny. Do Taubera? Nie mieliśmy ani pojęcia o tem, że Europa dopiero w ostatnich trzech tygodniach wystawy Wiedeńskiej opatrzeć się miała, iż ona była godną widzenia, że tłumy zbiegły się nagle zalegając wszystkie kąty. Ruszyliśmy do Taubera! który niedawno temu był pusty. Stój! Oberkelner wychodzi i zapewnia, że wszystko zajęte. Położenie zaczynało się stawać coraz przykrzejszem, a wieczerza coraz problematyczniejszą. Co gorzej, sam nawet spoczynek tak potrzebny po nocy bezsennej, ulegał wątpliwości.
Szanowny towarzysz mój wpadł na myśl zgłosze-