Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poezye i urywki prozą.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

Ulica już i tak nie wonna, nepełnia się wyziewami, towarzyszącymi pracy nocnej, nad którą czuwa municypalność. Powietrze chłodne i wilgotne, — północ ponuro wybija na zegarach. Towarzysz mój zrozpaczony dobija się szturmem do dawnej swej gospodyni, wymową wielką serce jej porusza i — dają nam bosą służącą, która na Waschhausgasse u siostry tej pani ma nam wyrobić przytułek. W serca wstępuje znowu nadzieja! Wszystko to na papierze może się komu wydawać zabawnem, ale dla nas poczynało być nad wyraz smutnem. Towarzysz mój nie tyle może o sobie, co o mnie starszego i niezdrowego, był zakłopotanym. Ja zaczynałem nabywać tego humoru wesołego rozpaczliwie, który się rodzi w sytuacyach zawikłanych. Jeździć całą noc po Wiedniu, stukając do drzwi i serc zamkniętych — było wcale niepospolitą przygodą w podróży.
Siostra gospodyni dała się rozczulić, poseł przybył zdyszany oznajmiając, że pokój był, ale — w stanie trochę zaniedbanym.
Jedziemy dalej. Mojem zdaniem należało bądź co bądź korzystać z pierwszego nastręczającego się schronienia, nie narażając się na podróż odkryć w rodzaju kapitana Cooke. Dorożkarz stawał się coraz dokuczliwszym — burczał. — Zwróciliśmy więc ku tej przystani, na uliczkę gruzów pełną. Halt! stajemy.
Dom wskazany, od góry do dołu okryty rusztowaniem, restauruje się. Wejście doń po deskach, pokładzionych dla murarzy. Powierzchowność nader nieobiecująca, ale z niej sądzić się nie godzi.
Z sieni wchodzimy do kuchenki. Cóż robić! Z kuchenki do familijnego pokoju, w którym sprzęty zwa-