Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Poezye i urywki prozą.djvu/52

Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem, otyłej gosposi przychodzi myśl genialna.. Ma maleńki samowarek i — imbryczek czysty. U mnie w nieskradzionym kufrze znajduje się herbata. Wołamy — Hosannah! myją się szklanki. Małej jednej rzeczy nie dostaje — cukru. Zaczynam dowodzić, że zdrowszy jest napój chiński niesłodzony i że sami Chińczycy go tak zażywają. Smutne oblicze mego towarzysza dowodzi, że nie zdołałem go nawrócić. Chleb i herbata gorąca — ocalone życie!
Ale ochota do jedzenia odpada, patrząc na to, co nas otacza, pościele, z których jedna leży na podłodze... sprzęty, bielizna, a nawet familię Schillerów.
Postrach cholery, chłód nocny zmusza spróbować herbaty... Zabieramy się po niej do snu, drzwi zamknięte — cisza. Lecz wyobraźnia, zaludnia pustkę tysiącami stworzeń niebywałych, okazami entomologicznemi, które zdają się wędrować po bieliźnie, grożąc nam pożarciem. Towarzysz mój z heroizmem przezwyciężając wstręt, pada na poduszki, ja na wpół ubrany zajmuję miejsce mi wyznaczone, świecę zostawując na straży bezpieczeństwa.
Cisza głęboka, niekiedy z wnętrza domu słychać tęskliwy głos niemowlątka i chrapanie matron wiedeńskich. Dobranoc. Towarzysz mój zasnął, ale ze zmartwienia i głodu tak głęboko, że spał do siódmej. Ja zabawiałem się myślami i drzemaniem, a sny niedorzeczne, mieszając się z jawą dziwaczną, zupełnie z nią harmonizowały. Brało się na dzień, gdy świeca zagasła. Przez szpary okien wciskał się brzask poranku...
W chwili, gdy i mnie sen zmorzył, stało się coś — jak gdyby od trąb jerychońskich mury się walić mia-