dobna, gdyż dwóch takich fizyognomij pewnie na święcie znaleźć było trudno. Staś wstrząsnął się cały i zaczął cofać, a Falszewicz chciał zmykać, ale za późno się do tego wziąwszy, pozostał jak przykuty.
— Co tu pan robisz? zapytał słabym głosem Stanisław.
— A! a! to pan!... ja... przyjechałem za swojemi interesami... mam tu krewnych... w aptece...
— Co się dzieje w Krasnobrodzie?... na miłość bożą! powiedz mi pan, co się dzieje w Krasnobrodzie?
— A co się ma dziać? Czy to pan myślisz, że tam bardzo znać, żeś pan ubył?
— Ojciec mój?
— Zakazał wspominać pana; a mówią nawet, że zrobił już testament i zupełnie wydziedziczył.
— A matka? przerwał Staś łamiąc ręce.
— Pani sędzina podziela całkiem zdanie jw. sędziego, odrzekł ze czkawką Falszewicz. Zresztą nic się pan odemnie nie dowiesz... bo nawet jw. sędzia przewidując, że mogę być nagabany przez pana, zakazał mi się z nim wdawać.
Wymówiwszy te kilka słów z coraz wzrastającym złym humorem, Falszewicz już się chciał oddalić, pomrukując coś niezrozumiałego, gdy Staś, któremu ta wstrętliwa figura, w téj chwili dom przypominająca, drogą się stawała, wstrzymał go chwytając za rękę. Szczęśliwa myśl, że Falszewicza trunkiem ująć łatwo, przychodziła mu do głowy; ostatnich kilka złotych miał jeszcze w kieszeni.
— Panie Falszewicz, rzekł głosem błagającym: pogadajmy... Jest tu cukiernia niedaleko, możebyś się czém posilił?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.
94
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.