jw. sędzią nie przyznam się, żeśmy się widzieli... Bieda! bieda! i po wszystkiém... ale wódka, no! wódka... dobranoc panu Stanisławowi!
Nazajutrz Paweł Szczerba przyszedł z wiadomością, że jeden z professorów uniwersytetu, potrzebujący dozorcy do syna, zamierza go sobie wybrać z uczniów oddziału literackiego. Było to ze wszech miar pożądane i najdogodniejsze miejsce, o jakiém Stanisław mógł marzyć; należało się więc starać o nie, i użyć wszelkich sprężyn, aby je posiąść. Mieszkanie, wygody życia, małą pensyjkę i protekcyę nauczyciela pozyskać, było rzeczą wielkiéj wagi dla ubogiego ucznia; nie dziw też, że na sam odgłos o wakansie, wszystkie wytarte łokcie literackiego oddziału poruszyły się żywo, krzątając się o otrzymanie tego miejsca, o wnijście do tego Eldorada.
Paweł Szczerba, nawet nie pytając przyjaciela, bez jego wiadomości, poczynił był już wstępne starania dla Szarskiego, i otrzymał obietnicę, że Staś tegoż dnia prezentowany będzie professorowi. Ta wiadomość ucieszyła niezmiernie biednego chłopca; ale go strach ogarnął jakiś i taka o siebie obawa, o brak sił do podołania wielkiemu zadaniu wychowania, którego sam jeszcze nie skończył, że ledwie się dał namówić na widzenie z nauczycielem. Godzina i miejsce były wyznaczone, Szczerba miał prezentować nieśmiałego towarzysza. W niepokoju, wahaniu, nadziejach przeszło pół dnia, a Stanisław słuchając prelekcyj, ledwie luźne z nich łapał słowa, tak mu serce biło i głowa gorzała.