Gdy weszli w podwórzec uniwersytecki i ujrzeli z daleka professora przechadzającego się pod arkadami u wnijścia do biblioteki, Szarski stracił resztę odwagi, języka i przytomności, a Szczerba załamał ręce widząc, z jakim ukłonem i uśmiechem zadowolenia oddalał się właśnie od professora Bazylewicz.
Przeczuł on, że miejsce schwycone być już musiało... Zbliżyli się wszakże, a po zmieszaniu nauczyciela, jego minie obojętnéj i wejrzeniu, które rzucił na prezentowanego, domyślić się było łatwo, że z tego nic być nie może. Przemówili słów kilka, rozmowa nie skierowała się nawet na przedmiot największéj wagi, professor szybko się ukłonił i oddalił prędzéj jeszcze.
Szczerba stał osłupiały.
— Coś w tém jest — rzekł, — nie ma co robić... uchwycono nam kondycyę z przed nosa... przysięgnę, ze ją Bazylewicz już otrzymał.
Zaledwie uszli kilka kroków, gdy na drodze trafiło się im dwóch towarzyszów: byli to Bolesław Mszyński i Korczak. Szczerba zły, począł się użalać przed nimi.
— Ale ba! rzekł Bolesław: jakżeście bo mogli myśleć, że w czémkolwiek uprzedzicie Bazylewicza? Ten sobie da radę wszędzie! Wczoraj jeszcze wiedział o wakansie, dziś rano widział się już w mieszkaniu z professorem, i tylko co, jak sam mówił, zawarł z nim umowę.
— Chyba nie wiedział — zawołał Szczerba — że my się o to miejsce staramy dla Stanisława.
— I owszem, odparł Bolesław; ale śmiał się, gdya śmy mu o tém wspomnieli „Głupibym był, rzekł, poświęcać się dla kogokolwiek, kiedy wierzę w to mocno, żem ja światu potrzebniejszy od drugich... Prima
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.
98
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.