Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

99
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

charitas ab ego; niech sobie Stanisław i jego przyjaciele szukają innego miejsca.“
— Słyszałem na moje uszy — dodał Korczak — jak spytany przez professora o Szarskiego, odezwał się „Chłopiec z niejakim talentem, ale charakter słaby, kobiecy, przytém miałoby to minę, że pan professor protegujesz go przeciw własnym rodzicom, którzy nie życzą sobie, żeby się oddawał literaturze.“
Szczerba wstrząsł się cały, i już miał kląć swoim zwyczajem, gdy z wesołą miną zbliżył się ku nim obwiniony Bazylewicz, w czapce na bakier a z uśmiechem na ustach.
Wszyscy zamilkli.
— No! a co? łajecie mnie zapewne? zawołał śmiało; łajecie, żem Stasiowi z przed nosa uchwycił miejsce?... cha, cha, cha! nie prawdaż? Jakie z was dzieci! A cóż to? chcieliście, żebym ja siebie dla niego poświęcił? Nie jestem wcale z rodzaju tych niewinnych baranków, którzy się zabijają na ofiarę... wolę drugich poświęcać sobie, niżeli być święconym — to darmo! Staś dziś, jutro otrzyma przebaczenie rodziców i będzie miał kawałek chleba, a ja go nie mam przed sobą i na tydzień. To miejsce było całą moją przyszłością.
— Mów sobie co chcesz, odparł Szczerba: ja ci ręki nie podam. Wolno ci się było starać jak chciałeś, ale nie ze szkodą Szarskiego... niechby wybierano między wami.
— Otoż wybierano! wybrano i koniec! dumnie zawołał Bazylewicz. A kto mi nie poda ręki, temu i ja mojéj nie wyciągnę dłoni... mniejsza o to! Cha! cha! nie buduję ja nic na przyjaźni, i obejść się bez niéj potrafię... bo idę o własnéj sile.