Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

102
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Kiedy już Żyd poznał z kim miał do czynienia, używać począł wszelkich środków do skorzystania z nowicyusza. Do targu sprowadzał bogatych niby, poważnych i niezmiernie sumiennych współbraci, z którymi Szarski nie śmiał się nawet spierać o cenę; z nimi z kolei powynosił dywaniki, płaszcze, surduty, wszystko aż do kołder i prześcieradeł. Szczerba i towarzysze nierychło to spostrzegli, bo chwilę do szachrajstw wybierano zawsze, gdy ich nie było w domu, a Staś doskonale się ukrywał z tém co robił. W krótkim przeciągu czasu resursa te, bardzo ograniczone, wyczerpały się wreszcie całkowicie, a Stasiowi pozostało zaledwie to, czego już sprzedać i pozbyć się nie było można, dla małéj wartości lub codziennéj a koniecznéj potrzeby.
Jednego poranku, gdy powróciwszy z prelekcyi, sam jeden błąkał się po wspólnéj kwaterze Szarski, z gorączkowym niepokojem o jutro, Hersz, którego już nie widział od dawna, bo Żyd nie miał przychodzić po co... zjawił się niespodzianie w progu.
— Dzień dobry jegomości.
Staś nawet nie odpowiedział, tak był ząprzatniony. Żydek usłużny powtórzył pozdrowienie:
— Dzień dobry jegomości.
— Czego chcesz? spytał Szarski.
— Nu, nic! przyszedłem się tak dowiedzieć, może czego potrzeba?...
— Nic nie trzeba... bo nic nie ma! odparł wzdychając akademik.
Żydek zamilkł na chwilę, ale widocznie go coś piekło.
— Żeby panicz wiedział, jak ja panicza kocham! odezwał się z cicha. Przez pochlebstwa, mało takich