Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

106
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

rego oboje przez skąpstwo i nałóg przywykli, — żyli w izdebkach ciemnych, wilgotnych, zasuniętych w dziedzińce, ciesząc się wnukami swymi i utyskując nad tém, że pokolenie dalsze widzieli coraz daléj odbiegające od prawa Mojżeszowego i zwyczajów tradycyjnych ludu izraelskiego. Stary Abram nosił się jeszcze modą średniowieczną, w spinanym na haftki żupanie długim, okładanym po brzegach wyłogami z aksamitu; a wychodząc na ulicę, co mu się rzadko trafiało prócz do szkoły, brał nań płaszcz z długiemi rękawami taśmą pod szyją spięty, wysoką laskę ze skówką srebrną do ręki, i wysoki kołpak sobolowy, nieużywanym już kształtem zbudowany. Była to poważna figura ze zgasłém okiem, twarzą zamyśloną i posępną, pochylonym grzbietem, smutna, ponura, milcząca. Ruchla, która mniéj jeszcze za próg się oddalała, pilnowała się jak on staroświeckiéj lamowéj założki, perłami sadzonych muszek i dawnego stroju Żydowic polskich; trzewiki nawet nosiła na wysokich korkach, na których choć niewygodnie chodzić jéj było, dreptała starucha nieustannie, gderząc ex officio na sługi swoje. Abram nie mieszał się już wcale do spraw i handlu syna, całkiem oddawszy się nabożeństwu i rozmyślaniom, a Dawid kiedy niekiedy tylko do niego po radę lub z ceremonialnym dla patryarchy rodu pokłonem przychodził. Niczém niezajęty, wszystek czas spędzał nad Talmudem, nie zrzucając prawie Nefilim i Zizim, rozpamiętywając kommentaryusze uczonych rabinów, i dziwiąc się tajemnicom, jakich każda głoska pisma pełna była.
Na pierwszém piętrze, którego okna wychodziły w ulicę, mieścił się Dawid Białostocki i młodsza część rodziny. Dawid już powierzchownie cokolwiek mniéj