Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

111
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

wytworność tém więcéj go uderzyła, że wcale czego innego się spodziewał.
Był to pokój obszerny, z dwoma oknami od ulicy, przystrojonemi w ciężkie z jedwabnéj materyi firanki z bronzowemi ozdobami; posadzkę miał woskowaną, meble rzeźbione z bronzem, materyą wybite wzorzystą, pyszny żyrandol złocony, obwieszony szkiełkami szlifowanemi, wielkie piano mahoniowe i dywan, który pół prawie salonu zajmował. Po kątach stały dwie szafy ze szkłem, jedyne może przypomnienia gustu izraelskiego, w których niebardzo smakowne, ale w mnogiéj liczbie ułożone były na widoku srebra stare i nowe, pamiątki wesel, szczątki wypraw i przepadłe może zastawy.
Były tam misy, dzbany, imbryki, tace, lichtarze, zbierana drużyna różnego pochodzenia i smaku, tak poustawiane, żeby gość jednym rzutem oka mógł kapitał ten, leżący bez procentu, ocenić i z niego wnieść o bogactwie gospodarza.
Pomimo elegancyi salonu, powietrze w nim było zatęchłe, a niezmiatany kurz szary z dawna okrywał wszystkie sprzęty. Znać było, że tu niekiedy przychodzono, ale nikt stale nie mieszkał.
Gdy nasz akademik, pozostawiony sam na sam ze srebrami, ciekawie się po paradnéj komnacie rozglądał, Hersz poleciał tymczasem do dalszych pokojów i zniknął. Długą chwilę miał Szarski na przypatrzenie się bogactwom Dawidowym i podziwianie tego przepychu niepotrzebnego, już rodzącą się objawiającego próżnostkę. Nareszcie dał się słyszeć chód poważny bótów skrzypiących, za nim ciche stąpanie kobiecych trzewików, za temi kłapanie chodaków Hersza, dobrze znajome uszom Szarskiego, i naprzód Dawid Abramson