Stanisław: na zawsze Pawle kochany; możeszże ty wątpić o tém?
Nadeszli drudzy, i rozmowa poczęta przerwała się, przechodząc na nowiny dzienne, na spory naukowe, na te żywe wreszcie rozprawy o najszczytniejszych przedmiotach, do których młodzież tak jest skora, na które się rzuca zuchwale, więcéj zgadując sercem, niż rozwiązując głową wiekuiste przeznaczeń tajniki.
O! w młodości to tylko całe wieczory i noce spędzają się na nierozwikłanych rozprawach o nieśmiertelności, o duszy, o celu człowieka i obowiązkach jego. Późniéj myśl strwożona, co się na nie zuchwale targała i starła na nich zęby, już nie śmie dotknąć tych wielkich przedmiotów; jakieś zobojętnienie opanowuje człowieka, i woli świat i ludzi, drobnostki codzienne, plotkę uliczną, niż wznioślejsze myśli, w których dawniéj umiłował był sobie. Zasiedli wszyscy, i medycy, i literaci, i prawnicy, i kandydaci do sukni duchownéj, razem przy cienkiéj z mlekiem herbacie i fajkach, do niewygadanych marzeń, które ich aż za północną zawiodły godzinę.
Czego tam nie dotknięto? co się tam nie ozwało w tém pasmie tysiąco-kolorowych pomysłów? Któż spisze ile błysnęło prawd wśród tumanów, któremi młodość osłaniała nagie rzeczywistości światy?
— Ha! rzekł wstając Szczerba: dość tego na dziś panowie... jutro rano wstać potrzeba, a Stanisław nas żegna.
— Jak to? co to ma znaczyć? zawołano zewsząd. Stanisławie? dokądże to ruszasz? na wyspę Madagaskar królować, czy zdobywać Indye?
— Po prostu na strych do Żyda! rzekł spokojnie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.
118
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.