żywając na nowo wszystkie pamiętne godziny spędzone z Adelą; a gdy schował kwiat zeschły, gdy się po długich rozmyślaniach opamiętał — spostrzegł, że późna już noc była.
Rozsypane po stoliku papiery przypomniały mu ów Noworocznik i wezwanie Bazylewicza; noc rozgorączkowała go nieco, i siadł z mocném postanowieniem stworzenia czegoś cudnego na wstęp swój w literackim świecie.
Nazajutrz, gdy chód Hersza obudził uśpionego jeszcze i znużonego Stanisława, była już godzina dziewiąta i ledwie mu pozostała chwila na ubranie, by nie opuścić prelekcyi Capellego. Ale na stoliku przed nim leżał gotowy jeden rozdział powieści, dwa wiersze i jedno tłómaczenie Goethego, przepisane do Noworocznika. Czuł Staś, że wszystko to z gorącém pisał natchnieniem, które mu pracę ozłacało; jakże się zdziwił, gdy wziąwszy w rękę wczorajsze arcydzieła, znalazł je teraz tak blade, tak zimne, że zedrzeć i spalić porywała go ochota. Pamiętał jeszcze obrazy, które w rozpalonéj głowie snuły się wczoraj, a obok nich te bezsilne odbicia ledwie były zamglonym cieniem.
Z rozpaczą prawie rzucił papiery, i postanowiwszy powrócić do nich jeszcze, pobiegł co prędzéj, by nie opuścić godziny. Ale wśród lekcyi obraz Adeli, czarne oczy pięknéj Sary i cudne brzmienia poezyi Goethego i własne jego pomysły przesuwały się przed nim, migały pomiędzy nim a nauczycielem, tak, że nic słyszeć, nic widzieć nie mógł prócz nich. Ręka