Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

129
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

żywém na wieki, a reszta marnie się w proch rozsypie; ale czyż człowiek sobie żyje, nie ludzkości i swéj wielkiéj rodzinie?
Mówił tak długo, długo i oko mu pałało, a z ust jego w serce Szarskiego przelewały się myśli zbawienne, któremi jaśniéj spojrzał w przyszłość. Z ciasnego pojęcia pracy dla osobistéj sławy, przeszedł do idei wyższéj, pracy zapierającéj się siebie, poświęcającéj wszystko, nawet sławę swą, dla dobra ogółu... uczuwał się namaszczonym na męczeństwo.
Powoli professor zniżył głos, i dla ośmielenia młodego chłopca, którego bojaźliwość już był poznał, coraz poufalszym się stawał; rozmawiali długo, śmieli się, żartowali, a gdy przyszło odchodzić, schwycił znowu za rękę Szarskiego, ze szczerém uczuciem.
— Sam byłem ubogi, rzekł ciszéj: przebyłem wiele, znam co to młodość z ciężarem niedostatku na piersi... nie obrażaj się jeśli ci pomódz zapragnę... trochę, niewiele... ile podołam. Przyjm ten grosz wdowi odemnie.
Szarski stanął cały w płomieniach, ale professor nie dał mu rzec słowa.
— Nie myśl naprzód, że ja ci dar jaki robię... na Noworoczniku mam zysk czysty, słuszna, żebym go ze współpracownikami mymi podzielił. Zresztą, zechcesz, to mi to kiedyś oddasz, ale dziś gniewać się będę jeśli nie przyjmiesz.
To mówiąc, porwał kapelusz i szybko się wysunął, nie dając nawet podziękować sobie za to, co na stoliku zostawił.