Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

134
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

prowadzał do przedpokoju, posyłany był do kuchni, gdy nadszedł czas dawania do stołu, siadywał w kącie na zawołanie jejmości. Był to człowiek różowy, wesoły, wyśmienity, a śmiejący się tak ochotnie, że aż miło go było słuchać; bo czy sam co sobie skomponował (co jednak nie przychodziło mu łatwo), czy kto drugi coś powiedział, nim skończył już się brał za boki ze śmiechu, tak, że mu się trafiało oznajmienie o czyjéjś śmierci witać najserdeczniejszym wesołości wybuchem. Całe życie pan Ciemięga kontent był z siebie, z żony, ze wszystkiego, i tak sposobny do admiracyi, że krytyka najlżejsza, gniew, żal, uraza do kogo, stały się dla niego uczuciami potwornemi, niepojętemi. Że przez jejmość niewiele od siebie rozumniejszą zawojowany został, o tém już nie ma co mówić, bo najgłupsza kobieta w ciągu praktycznego życia podbije najrozumniejszego mężczyznę, choćby tylko samą strategią nudy; ale równie jak żony słuchał pan Ciemięga wszystkich swych córek, które chociaż nie wyglądały na robaczki, bo były czerstwe, rumiane, świeże, wesolutkie, zwał je przecię nieinaczéj tylko robaczki lub robasie. A robasiów tych było sześć jak jedna, wszystkie dorosłe i gotowe iść za mąż. Można sobie wyobrazić, ilu akademików krążyło pod temi oknami, z których tyle blond i ciemnych główek wyglądało o każdéj godzinie.
Dom państwa Ciemięgów, choć w mieście, był wiejski i szlachecki, bez pretensyi, bez wystawy, serdeczny, gościnny, poważny i uczciwy. Panienki były wielce skromne i miłe, a jejmość, matrona zacna, jedną tylko miała wadę, że się jéj zdało jakoby literaturę lubiła. Ten gust przyszedł jéj dopiero w mieście i na starość, gdy hładyszków do pilnowania zabrakło; dość