Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

135
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

więc nieoswojona z przedmiotem, wyszła na literatkę i częste z tego powodu strzelała bąki. Panienki miluchne były, jedna w drugą potulne, ciche, a wesołe niemal jak ojciec, którego dobry przykład mając ciągle przed oczyma, nie lubiły też kwasić się bez przyczyny. Do tego to domu jednego wieczoru powiódł Szczerba drżącego Szarskiego, prawie gwałtem, oznajmiwszy wprzód o nim jako o poecie. Przyjął ich w progu pełną gębą śmiechu gospodarz, za okrągłym zaś stołem siedząca poważnie gospodyni bardzo seryo, panienki wejrzeniami ciekawemi, które zdawały się chodzić po kątach, a spadały na nowego gościa.
Znaleźli tam już zainstallowanego Bazylewicza, który jak się zdawało réj wodzić musiał w tym domu jak wszędzie, bo z długo wyciągniętemi nogami do pół pokoju usadowił się między starszemi pannami, i coś czytał z papieru niezmiernie uważnie słuchającéj go pani. Wchodzący przerwali poezyę, a autor jéj nie taił się ze złym humorem, choć starali się wsunąć jak najciszéj i usiąść jak najprędzéj.
— Niechże pan nam swego soneta dokończy! zawołała gospodyni; pan wie jak ja wierszy lubię. Bardzo prosimy! Na czémże to stanęło?
— Na tem stanęło, odezwał się Bazylewicz, chowając papier do kieszeni: że ichmość zaszastali nogami, a ja drugi raz czytać nie chciałem.
Gospodarz począł się śmiać serdecznie, schwycił Bazylewicza za obie ręce, przycisnął do swych piersi i posadził. Jejmość krzywo nań spojrzała, panny się trochę odsunęły, a rozmowa przeskoczyła na co innego. Muzyka, nabożeństwo, nowinki miejskie, wszystko na plac powychodziło i Ciemięga śmiał się tak dobrodusznie ze wszystkiego, że i drugich pobudzał tém