Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

139
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

— Ot, lepiejbyś pan nam swój sonet przeczytał, przerwała gospodyni domu... bo że to ładne, to jak Boga kocham ładne... darmo krytykować!
Bazylewicz ruszył tylko ramionami.
— Ale tu być muszą i twoje poezye, rzekł Szarski, pośpiesznie biorąc książkę i szukając w niéj. Pozwól, byśmy z nich co przeczytali.
Dumny sędzia widocznie się zmieszał; wygadał się był bowiem sam, że coś posłał do Noworocznika, a na kartkach drukowanych dwa tylko sonety z Petrarki z podpisem jego się znalazły; widocznie reszta pozostała w tece Hipolita, który złożył przez grzeczność na cenzurę to, co sam zmuszony był uczynić.
— Nie mam tam tak jak nic, przerwał Bazylewicz: bo ja poezye moje osobno wydać zamyślam.
Szczerba podjął się przeczytać sonety, ale potrzeba było całéj grzeczności towarzystwa, by ich wysłuchać cierpliwie i chwalić przez zęby tak dziwne wierszydła, włożone na rachunek wielkiego imienia Petrarki!
Gdyby wstał z grobu kochanek Laury, a dano mu było nasz język zrozumieć, o! jakżeby się zdziwił dowiadując, że te sonety szły w świat pod jego pieczęcią! Coś to było ukutego mozolnie, ciężkiego, twardego, z doborem słów najosobliwszym, najdziwaczniejszym... wyrazy użyte, miasto malować jedno i godzić do celu wspólnego, tłuc się i bić z sobą zdawały. Myśl zaplątana w tę sieć węzłów pełną, ledwie przeświecała gdzie niegdzie, ledwie ją schwytać było można. Tłómacz widocznie więcéj się upędzał za wdziękiem, a trafił tylko na nieforemną jakąś chropawość...
Zamiast łez zebrał szmer pochwał, które przyjął jako należną daninę tylko, i wnet biorąc ztąd assumpt