Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/149

Ta strona została uwierzytelniona.

143
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

jeszcze na romantyków wierzgał, pozostał przy wielkiéj konsyderacyi, którą w części nabył kąśliwością swoją a dowcipem utrzymywał.
Tém bardziéj go szanowano, im mniéj komu przepuszczał, a młodzi obawiali się go niezmiernie, bo dla nich był bez litości. Biada było płodom niedojrzałéj muzy, które w prostocie ducha przyszły pod próg jego, zasięgnąć rady i oddać się opiece starego Satyra... spotkało je grubiaństwo lokaja lub sarkazm professora. Taki był człowiek, którego ukazanie się w salonie ucieszyło gospodarza, pewnego, że się w kątku za łzy dzisiejsze serdecznie uśmieje... zafrasowało gospodynię, domyślającą się, że niejedna pęknie dla gościa butelka... a nastraszyło studentów, którzy go dotąd z daleka w ulicy widywali, nie śmiejąc zbliżyć się do zawołanego Zoilusa.
Szarski, Szczerba, a nawet najśmielszy Bazylewicz, usunęli się trochę, i gdyby nie grzeczność gospodyni, która ich z kolei jako pełnych nadziei młodzieńców prezentowała przyjacielowi domu, nie byliby się nawet ważyli do niego przystąpić.
Iglicki spojrzał z pod okularów, skrzywił usta uśmiechem świętokradzkim, który urągał młodości i sile, sam sterawszy oboje... i wyrzekłszy coś dwuznacznego, usiadł co prędzéj. Nieszczęściem wpadła mu nowa książka pod rękę.
— A! a! co widzę! zawołał cichym, schrzypłym i przygasłym głosem: literatura jakaś, na stole! Mehercle! Noworocznik pana Hipolita! a! to ciekawe. Na bezrybiu i rak ryba! cha! cha! Elukubracye młodego pokolenia.
I począł przewracać książkę, to tu, to ówdzie chwytając po kilka wierszy, których proste nawet