dzinach nauki, kupcowa, znudzona szmerem niezrozumiałych dla niéj wyrazów, uchodziła ziewając i zostawiała ich sam na sam. Naówczas oczy pięknéj Sary śmieléj jeszcze zwracały się na młodzieńca, a usta jéj odważniejszém otwierały się pytaniem. Ciekawość jéj nie miała granic; słowo wyrzeczone chwytała chciwie, i nagle w dalekie zdawała się przez nie sięgać horyzonty. Jak przez mały otwór wpadają wiązką jasne promienie słońca, tak do jéj duszy wchodziło światło przez jedno wyrzeczone słowo.
Stanisław chętnie zaspakajał jéj ciekawość i nieostrożnie dogadzając palącéj ją żądzy oświecenia, dawał książki, rozciągał godziny, i nie ograniczał się językiem samym, do którego zresztą piękna Żydóweczka szczególną okazywała zdolność.
Zaczęte po południu lekcye przedłużały się nieraz do wieczoru, i ciągnęły się dłużéj daleko niż były powinny, bo Sara nigdy ich nie miała dosyć, a Staś czuł w sobie rozkosz i dumę, karmiąc jéj świeżą, młodą i jak kwiat ku słońcu zwróconą ku sobie duszę.
Raz w wieczór, gdy się tak zapomnieli o mroku, a nauczyciel rozprawiał... naprzeciw niego we drzwiach od przyległéj izby zjawiła się nagle postać starego dziada Abrama. Stał on ze wzrokiem wlepionym we wnuczkę i goima, jak słup skamieniały, ale z wyrazem gniewu, rozdrażnienia, niemal wściekłości na ustach. Widać było, że wzgląd tylko na syna i synową wstrzymywał drżącą rękę starca, któryby był nienawistnego nauczyciela pchnął na łeb ze wschodów... Modlił się czy przeklinał, ale usta jego drżały drobnemi ruchy, wargi się poruszały konwulsyjnie, a oko szkliste, zgasłe, rozświecone złością, jak sztylet tkwiło w Sarze i młodym goimie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.
148
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.