Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

152
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

oczy, i mrucząc tylko wywlókł się po cichu z izdebki. Syn nie poszedł za nim; zmieszany był widocznie, otarł pot występujący na czoło, i siadł na krześle, a wyciągając rękę do Stanisława, rzekł przymuszając się do smutnego uśmiechu:
— A! przepraszam pana za tę nieprzyjemność! Więcéj już tego nie będzie... Stary (wskazał na głowę) trochę ma osłabiony rozum, on i do nas czasem przywlecze się z czémś podobném. Cóż robić? musimy cierpieć, bo ojciec... Ale pan się nie gniewasz?
— Nie gniewam się, odpowiedział Stanisław; ale gorzéj, bo się obawiam.
— Czego? bezsilnego starca? zapytał Dawid z wymuszonym uśmiechem. Ja panu ręczę, że on tu więcéj nie przyjdzie... a proszę tylko i bardzo proszę nikomu o tém nie mówić.
— Nie powiem nikomu, ale czy nie lepiéjby było, żebym się wyniósł i nie drażnił go więcéj przytomnością moją? zapytał z cicha młodzieniec.
Dawid potarł brodę.
— Ja i żona moja bardzośmy z pana kontenci, rzekł powolnie: stracić pana nie chcemy... Miałem nawet od dawna myśl czémś się panu odwdzięczyć... dopomódz... i będę się starał o to... Na cóż uciekać, wynosić się, kiedy ręczę, że się to już nie powtórzy?
To mówiąc, kupiec z grzeczniejszym niż kiedy ukłonem, ścisnąwszy rękę akademika, wysunął się co prędzéj z izdebki.
Scena ta byłaby może silniejsze na Szarskim uczyniła wrażenie, gdyby go drugie natychmiast nie zatarło... Szczerba wpadł do izdebki.
Twarz jego była rozpromieniona, wyjaśniona, i zwiastowała z daleka dobrą jakąś nowinę. Nócił już na