Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

155
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

— Siadajże, powtórzył pan Adam, sam wracając do fotelu: zmężniałeś, wyrosłeś pan, choć zdaje mi się, że i schudłeś trochę...
— Nie dziw, pan wie com przebył...
— A! tak! rzekł zaambarasowany kuzynek spuszczając oczy: pisałeś o tém do mnie, przypominam sobie. Chciałem ci z serca służyć, ale ty znasz najlepiéj sędziego: jest to takiego charakteru człowiek, że skombinowawszy wszystko, obawiałem się, czyniąc krok jakiś, więcéj ci jeszcze zaszkodzić... nic więc nie mówiłem z nim o tém...
Staś aż zadrżał; znać było po zmienionéj twarzy, że się nie tego spodziewał, a pan Adam pomiarkować to musiał, bo zaraz dodał:
— Ale bądź pan spokojny... ojcowskie serce nie może długo wytrwać w takim gniewie... przyjedziesz, przeprosisz, i to się jakoś pokombinuje, załagodzi...
Pan Adam nie zdawał się nawet domyślać, że Stanisław opuszczony od rodziców, zostawiony sam sobie, z ostatniéj może mrzeć nędzy.
— Widziałem się z panem sędzią, dodał Szarski; ale z jego słów wyrozumiałem, że próżnobym się porywał go przekonywać. Powiedział mi tylko ponuro: „Miałem syna Stanisława, straciłem go.“
Staś zapłakał, ale kuzyn nie zważał na to.
— Jednakże mogę zaręczyć, że to tylko rzecz czasu... Przegniewa się, zatęskni i przebaczy.
I odwracając rozmowę dorzucił:
— Jakże idą nauki?
— Mozolnie, ale idą, odparł Staś po cichu.
— Słyszałem już coś tutaj. Słyszałem — przerwał pan Adam — mówiono mi o twoich poezyach, są nawet podobno drukowane... Źleś tylko zrobił, że się na