— I jeszcze jedną mam panu zrobić wymówkę: dodała pani Adamowa nieco się rumieniąc: jakże to było można, wydając te poezye, nie wiem tam jakie, choćby najlepsze, kłaść na nich imię nasze?
— Zdaje mi się, żem mu krzywdy nie zrobił! zawołał obrażony Stanisław.
— Ale jednak pan mogłeś pojąć — wymówiła kuzynka — że to nam nie zrobi przyjemności. Zawsze pisanie książek jest coś nakształt rzemiosła... a ludzie naszego urodzenia nie piszą...
Nie było co odpowiedzieć na to. Zapomniawszy już o Adeli, o wszystkiém, Stanisław chwycił za czapkę, chciał zaraz żegnać i odejść, bo w nim krew wrzała, — gdy: „Ach!“ słyszeć się dało w progu, podniósł oczy i ujrzał... Adelę.
Tak, był to cień owéj młodéj Adelki wiejskiéj, którą znał dawniéj, która mu miłość i wiarę w prostocie ducha ślubowała; ale to już nie była owa Adelka, którą kochał. Kilkanaście miesięcy życia, pobyt w dwóch miastach stołecznych i poczynający się kręcić koło niéj wielbiciele, zmieniły ją do niepoznania. Piękność jéj zyskała na blasku, na rozkwicie, ale straciła na naturalności i wdzięku niewinnym. Była to panienka tylko co z pieszczonego wykluta dziecięcia, jedynaczka i dziedziczka milionów, a z oka jéj płynęło, że wie o tém.
Twarz jéj na widok Stanisława nie pokryła się nawet przelotnym rumieńcem; oko jéj ani na chwilę nie zaszło uczuciem, ani niepokojem; pierś żywszém tchnieniem się nie wzniosła. Tylko uśmieszek już do matczynego podobny, rozwinął jéj koralowe wargi, i po ach! dodała:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/163
Ta strona została uwierzytelniona.
157
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.