— A gdzie pan mieszka?
— O! i daleko i ubogo! rzekł akademik z westchnieniem; ale mi i tam dobrze.
— Co za miłe przechadzki! jakie ładne nad Wilią bulwary! mówiła kręcąc się Adela, Papo! nie prawdaż? dziś z księciem... pojedziemy do Zakrętu...
— Pojedziemy moje dziecko, jeśli zechcesz.
— Ale ty się nie ubierasz, dodała Szarska sama: a kareta na nas czeka... Mieliśmy być razem u hrabiny N....
— Natychmiast! miałem się właśnie ubierać.
— Ja nie przeszkadzam, zrywając się zawołał Stanisław. Najmocniéj przepraszam... może mimowoli opóźniłem.
— Ale nie! nie!... chociaż w istocie — ciszéj dodał Szarski — tyle w Wilnie mamy zajęcia! Do widzenia panie Stanisławie... Wolniejszym czasem możesz odwiedzić nas kiedy.
Skinieniem głowy wcale niezapraszającém pożegnała go kuzynka. Spojrzał raz jeszcze na Adelę, jakby o litość błagając; ale spotkał wzrok tak chłodny, dumny, obcy, wzrok, co tak wyraźnie zerwał z przeszłością, który mówił tak głośno, że go znać nie chce, iż nie wiedząc prawie co czyni, wybiegł jak szalony.
A o uszy jego obił się jeszcze śmieszek długi, szyderski, zimny, nielitościwy, szatański, który po za nim się rozlegając, dobił go do reszty.
Jak kula puścił się po schodach; przebiegł dziedziniec, w którym piękna karetka i ludzie w liberyi herbowéj czekali; poleciał, nie wiedząc dokąd idzie. Gniew, oburzenie, rozpacz, jakiéj jeszcze w życiu nie doznał, szarpały nim i rozrywały mu serce... Jak oszalały,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.
159
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.