Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

161
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

my, zamiast pójść po za nią przez mniéj ludną część miasta, skierował się samym środkiem, choć dalszą drogą.
— Co ty tu robisz? co to jest? Msza się dawno skończyła!
I przelękły przyjaciel tulił go prawie do piersi, chcąc się słowa dopytać. Nareszcie wyrwało się westchnienie, a z niém narzekanie.
— Pawle! rzekł: dzisiejszy dzień mnie zabił! Czyż tacy wszyscy? czy na to Bóg im dał więcéj, ażeby mniéj czuli?... I ona! i ona!... a! to straszliwe!... Nie... to nie ona... to inna!
— Szalejesz, na Boga, mówże co się stało?
— O! nierychło potrafię! Prowadź mię do domu.
— Do domu! nie, chodź do mnie; nie chcę cię tak rzucać samego; wolę, byś poszedł ze mną. Daj mi rękę. Wyspowiadasz się, wypłaczemy i przebolejemy mój Stasiu... Byle razem!
— Tak, boś ty mi na całym świecie sam jeden pozostał, rzekł smutnie Szarski. A! ty mię nie zdradź i nie opuść przynajmniéj!
Poszli milczący... Stasiowi znowu się siły przebrało i ściął usta, a Szczerba nie chciał z niego gwałtem dobywać boleści, by mu serca nie rozkrwawiać.


Szczerba nie odstąpił przyjaciela, nie puścił go do domu, i pozostał z nim ciągle, słuchając jego użaleń, chociaż Stanisław więcéj milczeniem niż narzekaniem przechorowywał tę boleść.