Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/17

Ta strona została uwierzytelniona.

11
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

jeszcze, wszyscy usiedli, professor poskładał części ubioru zbyteczne i zapasy papierowe... i lekcya się rozpoczyna. Nikt się wprawdzie nie lęka łagodnego literata, który z surową na pozór miną, z usty ściągniętemi, z brwią nachmurzoną, z okiem przymkniętém rozpatruje papiery i rozkłada książki; ale dobroć jego silniéj tu działa niż surowość wielu jego kolegów. Podniósł osłabłe od pracy oczy na uczniów swoich, i wszystkie wejrzenia skierowały się ku niemu.
— No, kochani panowie, kto tam z was przeczyta mi ćwiczenie?
Jeden i drugi wyrywa się z zasmarowanym papierem na popis... wybór trudny... pierwszy z brzegu...
Ale zgadniéjcie co było zadaniem? A! niewinne zaprawdę i miluchne ćwiczenie, po prostu tylko opis wiosny. Któżby go, zdaje się, lepiéj mógł dokonać niż ci chłopcy, którym ona kwitnie i latem i zimą w piersi pełnéj uczuć wiosennych? Jednakże... gdy im przyszło opisywać wiosnę, jakże to szło trudno!... Nigdy jeszcze nie mieli czasu spojrzeć i rozpatrzyć się ani w sobie, ani po świecie, i gdy nauczyciel zadał ten nieszczęsny opis najpiękniejszéj pory roku... co się nastękali biedacy, od czego zacząć... co weń włożyć i na czém zakończyć!
I wątku, i myśli, i barwy tak brakło nieborakom, że się musieli uciekać do wzorów, i przetrzęśli co gdzie kto na rachunek wiosny wyśpiewał, wykaszlał, nabredził. Thompson, Kleist, Wirgiliusz i Gessner, i krajowi poeci zrabowani zostali do koszuli przez tych młodych rabusiów bez litości... ale poszarpany łup niewielką im przyniósł korzyść.
Czyta jeden i drugi deklamacyjnym tonem, a nauczyciel przechadza się po sali, spoglądając z pod brwi,