prześliczny, wmieszali się w tłumy różnobarwne, snujące się po nad brzegami Wilii. Gwar i ciżba ich otoczyła; ale Stanisław nie dawał się im rozerwać, poglądał obojętnie, słuchał jedném uchem wciąż żartującego professora, a pragnął co najrychléj uciec i skryć się w ciszy swojéj izdebki.
Drogą po nad bulwarami wciąż przesuwały się wytworne powozy idące ku Antokolowi, a Hipolit, który znał każdy pojazd i każdą twarz jak stary miasta mieszkaniec, pociesznemi kommentarzami, dowodzącemi jak łatwa także jest krytyka obyczajowa, przeprowadzał każdego. Wtém Staś pobladł, ujrzawszy pomalutku zbliżającą się, ściskiem powozów wstrzymaną karetę, w któréj siedzieli pan Adam, jego żona, córka i jeszcze ktoś czwarty na przodzie. Czwartym był człowiek młody, bardzo przystojny, wystrojony, i jak poznać było łatwo, należący do wyższéj warstwy towarzystwa.
Siedział on naprzeciw Adeli, a piękne dziewczę z uśmiechem wiodło z nim żywą rozmowę, i tak sobą byli zajęci, tak zajęci, że nic prócz siebie nie widzieli, że świata dla nich nie było.
— A toż kto taki? zapytał professor. To coś być musi świeżo ze wsi przybyłego, bo ich nie znam, a blach herbowych trochę za suto na miasto.
Staś się zarumienił.
— Książę Jan siedzi na przedzie... A! jakaż to śliczna panienka! Doprawdy, warto się dowiedzieć kto to taki... to coś nowego w mieście. Jacyś ludzie bogaci i panna na wydaniu.
Wtém powóz przysunął się kołując do samego bulwaru, a że dla ścisku pośpieszyć nie mógł, jeszcze się naprzeciw nich nieco wstrzymał. Pan Adam i jego
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/171
Ta strona została uwierzytelniona.
165
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.