Po długiém wahaniu, po wielu nocach bezsennie strawionych na poprawkach i odczytywaniu, zasięgnąwszy rady przyjaciół, do któréj niestety! zastosować się nie było podobna, Stanisław z pierwszym rękopismem swoim, przepisanym na czysto, wziąwszy w pomoc Szczerbę, wyszedł szukać księgarza, coby go nabył.
Trzeba było dwóch tak młodych głów jak jego i przyjaciela, żeby nieznanemu zupełnie, bez pleców, bez przyjaciół, bez listów rekomendacyjnych, partyi i stosunków, tak po prostu wyjść z domu z papierem zagrezmolonym pod pachą, szukając nakładcy! Ale akademickie to czysto przysłowie: Audaces fortuna juvat!
Poszli spokojnie ulicą, jak gdyby szukali domu do najęcia, obaj z dobrą nadzieją i wcale nietrwożni; a Szczerba, który po przyjacielsku wierzył w Stanisława, dodawał mu otuchy.
Ab Jove principium, udali się najprzód pokłonić staremu Zawadzkiemu, którego księgarnia niegdyś uniwersytecka, pomimo współzawodnictwa drugiéj nowszéj, pierwsze w opinii wszystkich trzymała dotąd miejsce[1]. Ale zacny bibliopola nie bardzo chciał
- ↑ Z powodu tego wspomnienia imienia znanego i powszechnie szacowanego Józefa Zawadzkiego, i fałszywych tłómaczeń jakieby ono spowodować mogło, autor czuje się obowiązanym zaprotestować wcześnie przeciw wszelkiéj intencyi szyderstwa lub niechęci, którąby nań wrzucić chciano. Imię zasłużonego typografa w piśmiennictwa naszego historyi, zajmuje miejsce znakomite, bo się do rozwoju literatury wszelkiemi siłami przczyniał. Nie uwłacza mu bynajmniéj w przekonaniu naszém, że prac początkujących pisarzy, jak Szarski, przyjmować nie chciał, a raczéj nie mógł; miał bowiem ważniejsze zadania do spełnienia, i te wszystkiemi siłami rozwiązywał. Autor wystawił go takim, jakim był