Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

169
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

— Alem ja nie księgarz, rzekł ruszając ramionami. Chcecie drukować własnym kosztem, dam wam bibuły za pieniądze, i każę wycisnąć tyle egzemplarzy ile się podoba... Żebym zaś miał rękopisma brać i jeszcze za nie płacić — a któż to co podobnego widział? kto to słyszał? Najznakomitsi pisarze i kollaboratorowie Dziennika robią jeszcze prezenciki redaktorowi, jeśli ich prace umieścić raczy i wydrukować... ale żeby mieli pretendować honoraryów — cha! chał cha!
Pan Marcinowski mocno się począł śmiać, a Szczerba przepłoszony uciekł od niego. Nie było już sposobu, poszli oba, ale z coraz kwaśniejszą miną, do trzeciego nakładcy. Księgarnia jego mieściła się w gmachu uniwersyteckim na dole, w dosyć ciemnéj dziurze, w któréj zastali bibliopolę pracującego za kantorkiem... Powitał ich dosyć grzecznie.
— A! rękopism, rzekł, i rzucił nań okiem roztargnioném. Panowie chcą drukować?
— Tak jest, panie!
— Bardzo dobrze. Naprzód potrzeba go przedstawić do komitetu canzury, potém ułożymy się o koszta druku.
— Ale mybyśmy chcieli oddać ten rękopism panu.
— Jak to? na mój koszt?
— Tak jest.
— To niepodobna, rzekł zwracając papiery nakładca: prassy są zajęte... niezmiernie zajęte... massy ksiąg naukowych z nich wychodzą... Zresztą literatura piękna nie idzie....
Odwrócił się i począł pisać.
Ukłonili się i wyszli.
Stanąwszy na ulicy, spojrzeli na siebie, i Stanisław