chwaląc pół-usty, notując zdania, uśmiechając się nieznacznie gdy trafi na znajome ułamki pokradzione bezwstydnie. Nareszcie przyszła koléj na małego chłopaczka z blond włosami, z niebieskiemi oczyma, zapiętego w mundurek wytarty, ale czysty, odzianego starannie i dosyć nieśmiałego, bo gdy mu czytać wypadło, cały się oblał krwią, zmieszał, seksterna pogubił, głosu znaleźć nie mógł, i ledwie po trzykroć zaczynając, potrafił nareszcie wiosnę swoją wyśpiewać.
Wszystkie wiosny dotąd odczytywane były tylko poetyczną pisane prozą, ta pierwsza wystąpiła w rymowanéj szacie, i nie dziw, że jéj twórca tak się zarumienił, poczuwszy za późno zuchwalstwo swoje. I bał się tego co zrobił, i chętce oprzeć się nie mógł, sto razy darł ćwiczenie i powracał do niego, nareszcie na ogromną zebrawszy się odwagę, przyniósł do klassy z bijącém sercem owoc rozkosznych i gorących dumań swoich dziewiczych.
A trzeba wiedzieć, że ten, co tak śmiało zadanie zrobione przez wszystkich prozą, sam dobrowolnie w poezyę zamienił, był nowym w szkole przybyszem do klassy, prawie nieznanym nauczycielowi, a nie wiele zażyłym jeszcze z towarzyszami. Wystąpienie to niespodziane zrodziło szmer podziwienia... wszyscy poczęli się uderzać łokciami.
— Słysz! słysz! — wołali — dalibóg Piwonia napisał wiersze!
Zwali go Piwonią dla zarumienionéj i krwią młodą ciągle oblanéj twarzy.
Nauczyciel, który dotąd ledwie z nazwiska znał ucznia, zastanowił się wołając:
— Co? co? wiersze?
— Tst! tst! rozległo się po całéj klassie.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.
12
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.