z nim dzieje... Machinalnie przywlókł się ze Szczerbą, ale już nie wierzył, żeby go ta żebranina do czego doprowadzić mogła.
— Sprzedać! rzekł jeden: nu! a co za to można dać?
— Jak myślicie?
— A najprzód do cenzury.
— No, a potém?
— Jeżeli rękopism będzie podpisany...
— Cóż dać możecie?
Żydzi zaczęli się naradzać bardzo żywo, zwłaszcza gdy Szczerba im oznajmił, że autor był już drukowany... Oba ruszyli ramionami, ale trącili się łokciami.
— Nu! co pan chce? co pan chce?... zapytali.
— Cóż... najmniéj... sto dukatów! zawołał przyjaciel. To poezye! i jakie poezye!
Na te słowa Żydzi jakby osłupieli, a starszy z nich począł się śmiać, że za boki się schwyciwszy latał po drukarni, a ledwie na chwilę uśmierzył śmiech, to znów zaczynał chychotać i zachodzić się w najlepsze.
— Chodźmy! chodźmy! zawołał z boleścią Stanisław.
— Czekaj! rzekł Szczerba. Ile dacie?
— Co mamy dać! — odparł starszy — jak można tak cenić!
— W targu gniewu nie ma.
— Ależ pan złoto sprzedaje, czy co?
— Czyste złoto!
— A gdyby to było i złoto! ruszając ramionami odparł Żyd.
— No, powiedzcie proszę, cóż dać możecie?
— Co? co? najwięcéj! najwięcéj... tu nie będzie i pięć arkuszy druku... dziesięć rubli.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.
174
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.