i przyrastam do wszystkich... Kto wie, możebym już, gdyby się przyszło rozstać z tém brudném domowstwem, z tą żydowską rodziną, uczuł żal po niém i po Sarze!
Roześmiał się sam z siebie; ale napróżno przypominał Adelę, odbiegał myślą, prół do głębi przeszłość... wzrok Sary cichy, głęboki, wymowny, tkwił w nim, przypominając poezyę starożytnych, porównywających wejrzenie kobiety do pocisku. Ale nie wierzył jeszcze, przypuścić nie mógł, ażeby to, co czuł, mogło być ziarnkiem, z którego wyrośnie uczucie. Tłómaczył to sobie wrażliwością chorobliwą poety, przypadkiem, dziwactwem.
I siadł pod wpływem rozdraźnienia, z którego sobie nie zdawał rachunku, wyśpiewać jedną z tych pieśni tęsknych, jakich już tyle wylał na papier, mimowolnie mieszcząc w niéj czarne oczy, wejrzenie, tęsknicę, milczącą i zagadkową postać Izraelitki, która mu się snuła przed oczyma.
Usnął, rzucając pióro zadumany głęboko... a zamrużywszy powieki, ujrzał się w ogrodzie w Mruczyńcach, i szedł z Adelą głęboko w cienisty ogród... Ale o dziwo! ile razy obejrzał się na nią, znajdował w jéj sukienkach uśmiechającą mu się Sarę. Napróżno czując sen we śnie, silił się gniewny odpędzić marę natrętną, przywołać całkowity obraz przeszłości... w miejscu Adeli stawała ciągle u boku jego piękna Izraelitka, topiąc w nim czarne swe ogniste oczy.
Życie Stanisława szło tym trybem jednostajnym, którym posuwają się igiełki zegara, na pozór nieruchome,