Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

13
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

Oczy poczciwego literata z zajęciem, z sympatyą zwróciły się na młodego chłopaka... zbliżył się do je go ławki, wsparł na niéj, i spuściwszy po chwili źrenice, słuchał milczący, zadumany.
Ale to wytężenie uwagi wszystkich, zwrócenie oczu, uciszenie klassy, odebrało ostatek niewielkiéj odwagi biednemu Piwonii... głos gasł... plątał się, i zabrakło tchu nareszcie. Dwie poczciwe łzy — łzy, które całą przyszłość jego wróżyły poecie, — popłynęły po policzkach spalonych rumieńcem.
Nauczycielowi przykro się zrobiło. Może pomyślał, że ten, który tak występował na ławie szkolnéj, i na świecie rady dać sobie nie potrafi, może się ulitował nad biedakiem, dość, że powoli ująwszy sekstern z rąk jego, zbliżył go do przymrużonych oczu, i sam już czytał po cichu ową wierszowaną wiosnę.
Tymczasem Piwonia stał palony oczyma wszystkich, jak pod pręgierzem, i zdawało się, że wstyd niewczesny i bojaźń go spali. Uczniowie szeptali, wskazując sobie palcami poetę, który w téj chwili dostał nowy przydomek. Jedni spoglądali na niego ze współczuciem, drudzy z ciekawością, inni z zawiścią prawie, a krok ten stanowczy, na który się nowy uczeń odważył, nie obrachowawszy sił swoich, już stanowisko jego względem całéj klassy na resztę lat nauki nieodwołalnie wykreślił.
Z biednego ucznia, oczy kolegów padały na twarz nauczyciela, szukając na niéj oznaki pochwały lub uśmiechu politowania, ale nic nie znalazły w bladych rysach zmęczonego człowieka, po których nie przesuwało się nigdy to, co dotknęło duszę. Czytał spokojnie do samych oczu przybliżywszy papier, przebiegł ćwiczenie całe, oddał je Piwonii, i skinął głową prze-