lewicza, który leci z ogromną furą ksiąg pod pachą, niezmiernie niby zajęty i roztargniony wedle zwyczaju, z głową zadartą, ustami wydętemi, oczyma do góry. Raczył jakoś zobaczyć Szarskiego i zatrzymać się, mimo pośpiechu, z jakim leciał.
— A! to ty mój przetkliwy poeto! rzekł. Cóż? słyszę, że już drukujesz sam jeden?
— Powoli, po trosze...
— A ja! cha! cha!... nie wiesz awantury! — zawołał poczynają śmiać się sucho i dziwnie przymuszonym głosem. — Wystaw sobie, jaka mi się doskonała trafiła gratka. Książę Jan... zażądał mieć rys genealogiczno-historyczno-apologetyczny swéj godnéj rodziny... wezwał więc mnie i pióro moje, abyśmy mu wypracowali panegiryk, który książę kosztem swoim drukować będzie... A! a! cóż mi to szkodzi, że głupi! Biorę za to tysiąc złotych, a takich mu nafunduję panegiryków, że się niemi nakarmi na całe życie i stanie ich nawet dla potomków jego.
— Ale mój drogi — rzekł Stanisław — będziesz więc pisał przeciwko prawdzie, przeciw przekonaniu twojemu, przeciw dziejom, a pozwól sobie szczerzéj powiedzieć, przeciw sumieniu.
— Dzieciństwo! odparł Bazylewicz. Któż nie wie, że książę sam dyktuje mi co mam pisać?... Zresztą, korzystam z jego próżności, i sam się pierwszy z dudka śmieję.
— Ale czyż się to godzi? czy się godzi? wykrzyknął Szarski.
— Och! purytaninie! a jakżebym inaczéj potrafił wyciągnąć z jego kieszeni te błogosławione tysiąc złotych?
— Ale gdyby nie tysiąc, gdyby sto tysięcy — obu-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/193
Ta strona została uwierzytelniona.
187
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.