Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

189
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

Ukazały się nareszcie i poezye Stanisława, na których wielkie pokładał nadzieje, dopóki nie przeczytał ich jednym tchem po wydrukowaniu, pojąc się tém dziwnem wrażeniem, jakie czyni na każdym początkującym widok własnéj myśli w téj nowéj szacie. Czy to, że się znużył poprawianiem nieznośnéj korrekty, czy że w istocie ideałowi poety nigdy to, co stwarza, wystarczyć i zrównać nie potrafi — dość, że Stanisław dopiero teraz z rozpaczą poczuł, iż te młodzieńcze kwiatki nie miały owéj woni, barwy i mocy, jaką w nich niegdyś upatrywał. Spuścił głowę smutnie, i oczekiwał wyroku.
Gdzie się pokazał, mówiono mu o jego poezyach, bo w tym czasie Wilno nietylko czytało wiele, ale się zajmowało silnie każdém nowo wychodzącém dziełem... Młodzi i starzy rozbierali, kommentowali, krytykowali, trawestowali, szydzili, ale w tém wszystkiém, nawet w gwałtownéj oppozycyi, były dowody życia.
Powtarzano co chwila biednemu poecie, co ktoś o nim gdzieś powiedział, co znaleziono w tym wierszu, czego zdawało się braknąć w drugim; ale niestety! te krytyki, zebrane w jedno, zupełnie przypominały bajkę Lafontain’a o młynarzu, synu jego i ośle. Nie podobało się jednemu co wychwalał drugi, krytykował ktoś ustęp, za najlepszy uważany przez innych, Stanowisko każdego sędziego odbijało doskonale jego usposobienie, wiek, wykształcenie, i służyło raczéj do poznawania indywiduów, niżeli do objaśnienia o wartości utworu... Kobiety chwaliły co płakało, wzdychało i przemawiało do serca rzewnością, lub dźwięczało muzyką słowa, któréj często dosyć, by poezya chwyciła za serce przez uszy; ale jeśli z piersi rozdartéj dobył się sarkazm, szyderstwo, boleść, co