szarpnięte z całości dziwnie się w istocie wydawały, — zabójczą rozpoczął recenzyę, w któréj szyderstwa, konceptu i pogardy nie szczędził. Zawsze skryty nieprzyjaciel nowéj szkoły, która mu wydarła nadzieję laurów obfitszych i osadziła na kulawym stołku krytyki, mścił się na téj biednéj książeczce za wszystko co ucierpiał od tych, których ona głosu była odbiciem lub przedłużeniem.
A że mu się Stanisław nie przyszedł pokłonić, że nie szukał jego protekcyi, więc tém nielitościwiéj postanowił się znęcać nad biedakiem, którego pewien był, że się nikt bronić nie ośmieli.
Obok tych krytyk stawały jeszcze inne czysto osobistemi powodami wywołane: jednym nie podobały się poezye dla tego, że autor ich był zbyt młodym; drugim dla tego, że się im nie kłaniał; innym, że u nich nie bywał; innym jeszcze, że się im zdało, jakoby był zarozumiałym, bo się przed cudzém zdaniem nigdy nie kłaniał, nie spojrzawszy wprzód, czy ono pokłonu było warte.
Ale niczém to jeszcze było obok pochwał! Kiedy nie pojmując go wcale, ale uczuwszy głęboko obraz, myśl, bicie serca w téj poezyi młodzieńczéj, chwaliła go kobieta szczerze i serdecznie, pochwała taka brzmiała najdroższą dla niego nagrodą, choć często wysłowić się nie umiała, zdać sobie sprawy nie mogła; ale gdy ten i ów na wiatr przekręciwszy myśl, schwyciwszy coś najmniéj uderzającego, poczynał się unosić, dodając do swych uwielbień kommentaryusze dowodzące, że na niczém nie były oparte... gdy ktoś tak chwalił, z takiéj strony szukał piękna, z któréj dopatrzyć go było niepodobna, o! srogie to były bicze takie pochwały i oklaski!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/197
Ta strona została uwierzytelniona.
191
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.