Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

195
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

z przyjemnością. Po tych znakach mogę ci śmiało prorokować powodzenie i powitać talent w tobie! Ale pamiętaj, że dopiero praca, życie, cierpienie, doświadczenie uskrzydla i do dojrzałości prowadzi talent, który Bóg daje ziarnkiem małém, — a kto ziarno wypielęgnuje, temu tylko ono zakwita! A zatém daléj, mój młody bracie, daléj, a śmiało! Nie oglądaj się na sroki, co krzyczą siedząc na płocie, gdy idziesz z pługiem w pole; cóżby sroki robiły, gdyby nie krzyczały?


Wśród pracy naukowéj i téj, którą sam jeszcze narzucał sobie Stanisław, żył on z troską nieustanną o chleb powszedni, a ta ciężkiém była mu brzemieniem. Lekcye jego zaledwie z największą oszczędnością wystarczyć mogły na najuboższe życie, a innych potrzeb zaspakajać nie myślał nawet, boby im nie podołał. Stary mundurzyna służył mu jeszcze, z najtroskliwszą pielęgnowany bacznością na łokcie i poły, zdejmowany zaraz po powrocie do domu, a pomimo tego co dzień wyglądający groźniéj. Musiał sam sobie posługiwać i szczędzić niezmiernie, co nużyło go, wymagając nieustannéj o każdy krok baczności. Pomimo tego jednak, codzień było ciężéj, codzień trudniéj, w miarę jak ubywało tego, co jeszcze z dawnych zachował był zapasów. Szczerba wprawdzie nie spuszczał go z oka i dzielił się z nim wszystkiém, ale niełatwą to było rzeczą wymódz na Szarskim, żeby co przyjął od kogo. Nieraz wstrzymywał się od odwiedzania towarzyszów dla tego, że u nich obiad, herbata lub wieczerza w téj porze przypaść mogła.