Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/202

Ta strona została uwierzytelniona.

196
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Życie szło w ten sposób niewidocznemi wciąż okupowane ofiarami. Z rana obchodził się samą bułką na śniadanie, na obiad najczęściéj pił tylko kawy szklankę, lub gdy był bardzo głodny, szedł do jednéj z najnędzniejszych akademickich traktyerni nie na cały obiad, ale tylko kawałek mięsa kupując dla zagłuszenia nieznośnego już głodu; wieczorem pił czasem gdzie herbatę u towarzyszów w gościnie lub obchodził się bez niéj, jeżeli siedział w domu. Mrokiem sam ze dzbankiem wychodził po wodę, bo w domu niktby mu darmo posłużyć nie chciał, a płacić nie było z czego. Okryty płaszczykiem, zapięty, zręcznie przemykał się ulicą i powracał, tak się już wyuczywszy ekwilibrycznego trzymania dzbanka pełnego, że kropli wody nie rozlał. Ale przy tak nędzném utrzymaniu w końcu i sił już braknąć poczynało; czuł się coraz słabszym, chudnął, kaszlał, częsty ból głowy całe dni trzymał go w izdebce, i niktby już dziś w nim nie poznał owego rumianego chłopca, którego w szkołach zwano Piwonią. W milczeniu, bez słowa skargi, znosił i brak zdrowia, i ucisk w pierwszych potrzebach życia, a gdy troskliwy Szczerba dopytywał go lub litował się nad nim, przybierał minę wesołą i nadrabiał żarcikami w niedostatku.
Innym, najuboższym nawet, jakoś lepiéj się wiodło i lżéj im szło życie; przyjaciele, staranie własne, dawały lekki zarobek, znajdowały się pomoce i posiłki niespodziane; Stanisław nadto był poetą, zbyt hardym, nieśmiałym, a w końcu niedbającym o siebie, żeby na coś podobnego polował i potrafił pochwycić. Ubiegał go kto chciał. Nigdy nie przywykł był do zbytku, domowy niedostatek i skąpstwo ojca przygotowały go do znoszenia téj nędzy; niekiedy uśmiechał się z niéj