Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/204

Ta strona została uwierzytelniona.

198
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

mować darów tych nie mógł i czuł, że nie był powinien.
Jedna Sara mogła być sprawczynią tego tajemniczego a nieustannego opiekuństwa, i Stanisław zgadywał w tém ją lub któregoś z towarzyszów; próbował nawet szpiegować, ale mu się to nie wiodło. Zasiadał na strychu, zaczajał się na schodach, i nie dopatrzył nikogo. W końcu zaczynało go to już niecierpliwić. Któż mógł w tym żydowskim domu zajmować się tak jego losem i litować nad położeniem: potrzeba było dośledzić, musiał się nareszcie przekonać.
Cały więc jeden dzień, prócz na lekcyę do Sary, na krok nie wychodził z domu, wrócił do siebie o zmroku, stukając i kaszląc umyślnie wysunął się przez bramę na ulicę, a gdy się zupełnie ściemniło, powrócił potajemnie, przekradając się ku swéj izdebce, i u wnijścia jéj się zakradł, oczekując kto nadejdzie. Serce mu biło trochę wdzięcznością, trochę gniewem jakimś, ale długo, długo stał nie doczekawszy się nikogo. Nareszcie szelest sukni kobiecéj na schodach szybki chód dał się słyszeć; biała postać prześliznęła się ku drzwiczkom poddasza, otworzyła je. W blasku światła, które padło na wchodzącą z wnętrza izdebki, Stanisław poznał łatwo Sarę, która dźwigała dzban wody; ale nim się namyślił co miał począć, Izraelitka wyszła z jego izdebki, unosząc z sobą dzbanek próżny, i przebiegłszy mimo zdumionego studenta, spuściła się śpiesznie po ciasnych schodkach wiodących na strychy.
Wszystko więc co znajdował w izdebce, niewątpliwie jéj było dziełem. Łzy puściły mu się z oczu, serce zabiło, schwycił twarz w dłonie, i długo, długo