Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/206

Ta strona została uwierzytelniona.

200
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Z temi myślami błąkając się długo po ulicach, Staś nareszcie machinalnie powrócił na Niemiecką, i wszedł do swéj izdebki, która nie wiem czemu wydała mu się teraz jaśniejszą, weselszą, wygodniejszą niż kiedy. U progu stał ów pełny dzbanek, tak szybko zamieniony przez Sarę, a obok niego leżało trochę owoców, jakby przypadkiem rozsypanych na podłodze.
— Biedna Sara! rzekł Stanisław w duchu: zkąd na nią spłynął ten promień boży uczucia litości, tak skąpo udzielony innym jéj braciom? w co się obróci jéj życie, w którém nie znajdzie w koło siebie nikogo, coby ją pojąć potrafił? nikogo coby ją ocenił? Biedna Sara! biedna Sara!
I te słowa powtarzając, Staś usnął w najdziwaczniejszych marzeniach.


Nazajutrz rano, kiedy przypominając sobie wczorajsze wypadki i myśli swoje, wstawał Staś spoglądając na ten dzbanek, ku któremu teraz nieustannie oczy się jego zwracały, powoli otworzyły się drzwi izdebki, i niespodzianie wcale krzywa i nieforemna postać Falszewicza, z czerwonym nosem, pokazała się w wązkim otworze.
Z przestrachem jakimś i podziwieniem poglądał w milczeniu pedagog na nędzne sędzica mieszkanie, na dobrowolne to zakopanie się na strychu u Żyda, i nie mogąc pojąć ani powodów takiego poświęcenia, ani wytrwałości młodego człowieka, cały zmieszany, szukał napróżno, jakby to sobie wytłómaczyć?
— A! Falszewicz! zakrzyknął rzucając się ku nie-