Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

204
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— A pan wie, dołożył nauczyciel: że jejmość tych kilku rubli pożyczyła u Berka arendarza pod największym sekretem! Bóg wie jak to oddać będzie mogła, bo sędzia dobre ma oko... ale Berko przyrzekł czekać cierpliwie i bez procentu, chociażby rok cały!
— Droga matko! rzekł Staś ze łzami w oczach: nie, nie chcę ja téj ofiary tak wielkim okupionéj strachem. Powiesz jéj, żem ucałował miejsce, którego dotknęły jéj ręce, i oddasz napowrot... Mnie wystarczy moja praca...
— O! że nie odwiozę nazad, to nie! odsuwając się zawołał Falszewicz: bo mi uroczyście przykazano, żebym tego robić nie śmiał... musisz pan przyjąć, to darmo!
— Biedna matka! biedna matka! ze łzami w oczach rzekł Stanisław: cóż ona pocznie!
— Jakoś to się lnem i nabiałem nieznacznie Berkowi odda, po cichu szepnął Falszewicz; a panu, jak widzę, nie zawadzi.
Falszewicz jeszcze niezaspokojony oglądem, wciąż przypatrywał się sprzętom, posłaniu, okienku, szczupłości tego kątka, i mruczał po cichu, nie tając swojego zdumienia.
Stanisław przerywał mu nieustannie, żądając szerokiego opowiadania o domu, siostrach i braciach; ale zimne to stworzenie nie umiało nic powiedzieć o nich, tak mało czuło samo, tak mu się w głowie pomieścić nie mogło, że Szarski nie bolejąc nad swą nędzą, zamiast się dopominać pomocy, prosił tylko o nowiny z Krasnobrodu.
— Co to pan chcesz, żebym ja mu mówił o Krasnobrodzie? a co tam ma być? Ot, żyją! po staremu jegomość gderze, jejmość słucha, a dzieci, żebym!