Państwo Adamowstwo Szarscy bawili przez całą zimę w Wilnie, ale od owego pamiętnego poranku nie miał już Stanisław ochoty widzieć się z nimi; a choć oni przysyłali parę razy do niego, nie śpieszył się ich odwiedzić wcale. Stosunki nowe i chętka samego pana, który tak gorąco pragnął wnijść koniecznie w najwyższe strefy towarzyskie, wciągnęły ich w świat, do którego biednemu akademikowi wstęp był zupełnie wzbroniony. Kilka razy spotykał ich w powozie przelatujących ulicą, widział zajeżdżających na bale, do teatru, ale się do nich nie zbliżał. Pan Adam też po próbach w kilka dni od pierwszego widzenia się czynionych, już więcéj nie przysyłał do kuzynka; stosunki ich zerwały się zupełnie. Myślą tylko tęskną wracał Staś do chwil kilku spędzonych w Mruczyńcach.
W saméj kruchcie kościoła Św. Jana, jednego z tych dni, po długiém niewidzeniu, zetknęli się nareszcie z panem Adamem, ale tak, że się wzajem uniknąć nie mogli... Staś usiłował się wymknąć co najśpieszniéj, gdy kuzyn za rękę go wstrzymał, i z surową twarzą odezwał się do niego:
— Za pozwoleniem, słówko tylko.
To powiedziawszy, z zasępioną miną odprowadził go na bok nieco, i wsparłszy się na pysznéj lasce z rękojeścią z kości słoniowéj, rzekł po cichu, źle tłumiąc nieukontentowanie swoje:
— Panie Stanisławie, na Boga! co waćpan najlepszego robisz?
— Ja? zawołał student: chciéj mi pan objaśnić co to zapytanie ma znaczyć?
— Ale czyż potrzebuję tłómaczyć się wyraźniéj? Waćpan hańbę robisz imieniu naszemu!
— Ja! zakrzyknął Szarski: a toż czém?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.
206
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.