Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

207
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

— Waćpan słyszę służysz u Żyda! mieszkasz z Żydami! Żaden Szarski nigdy nie poniżył się do tego stopnia!
— Bo żaden Szarski jak ja może nie potrzebował na chleb pracować, nie mając innego do życia sposobu.
— Dla czegoż ten upór przeciw władzy ojcowskiéj?
— Te wymówki są mi tém boleśniejsze — przerwał żywo Stanisław — że je słyszę z ust pana, któryś mi sam przecię odradzał medycynę. Nie mogłem być posłusznym ojcu, bo to przechodziło siły moje.
Pan Adam gwałtownie rzucił ramionami i poruszył się cały.
— W ostatku, rzekł, pojmuję i poniekąd tłómaczę ten waćpana wstręt do medycyny; ale czyż innego nie było już sposobu, tylko się zaprzedać Żydom i zwalać gdzieś u nich na strychu?
— Panie, zawołał Szarski zaczerwieniony: ten się tylko wala kto próżnuje i je chleb nieskropiony pracą własną; żadna praca nie kala!
— A potém, ciągnął pan Adam rozgrzewając się: godziłoż się poczciwe nasze imię szlacheckie rzucać na pastwę gryzipiórków, szyderstwa, drwinkowania... włóczyć je po gazetach i okrywać śmiesznością?
— Imię moje należy do mnie, rzekł Stanisław: ja za nie odpowiadam; a że go zwalać nie dam i nie zwalam, to pewna! Przestańmy téj rozmowy proszę, bośmy tak daleko od siebie że się zrozumieć nie potrafimy.
Te słowa wyrzekł tak jakoś dumnie i stanowczo, że pan Adam spojrzawszy mu w oczy, spuścił nieco z tonu.