Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

209
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

stwa poety i pisarza. To co pan zowiesz walaniem poczciwego imienia, ja nazywam najpiękniejszém jego użyciem; co panu zdaje się nieprzyzwoitością, ja mam za święty obowiązek; co dla niego nieszczęściem, dla mnie koniecznością tylko, często sprawującą mi pociechę wewnętrzną. Jestem ubogi, to prawda, tak ubogi jak najnędzniejszy z poddanych pańskich, bo mało który z nich nie ma chleba kawałka, a ja, ja go często nie miewam!... ale w duszy mojéj jestem spokojny i nikomu z was nie zazdroszczę. Jakże pan chcesz, byśmy się rozumieli, bym wdział suknię cichego, pokornego dworaka i człowieka salonowego, kradnącego wiecznie myśli swoje przed językiem, ażeby ich nie wygadał?
— Prawda, rzekł z zimnym ukłonem wysłuchawszy cierpliwie wykrzykniku pan Adam: prawda, że na tym stopniu szału jakiegoś, na którym pana w téj chwili znajduję, ciężkoby się nam było porozumieć. Waćpan jesteś do zbytku zarozumiałym, ufasz tylko w siebie, a fałszywe masz o świecie pojęcia.
— Fałszywe? Jeśli mi pan Ewangelią tego Boga, z którego kościoła wychodzimy oba, dowiedziesz fałszu moich pojęć, uznam się chętnie za zwyciężonego.
Pan Adam nieukontentowany, coraz się bardziéj plątał i rad był już wywikłać.
— Ależ, na wszystko zaklinam cię, rzekł: choć tych twoich Żydów porzuć! Poezye twoje, jakie one są to są, zwróciły na ciebie oczy; ten i ów powtarza, żeś na służbie u Żyda! To nieznośne, ja się waćpana wypierać muszę.
Rozśmiał się Szarski.
— Kuzynku, rzekł ze złośliwym przyciskiem: bądź