kożuchu szczelnie opiętym, za którym tkwiła tabakierka i chustka kraciasta, uśmiechem dwuznacznym i poprawieniem włosów, w progu przywitał swojego ucznia, unikającego wejrzenia, a usiłującego co prędzéj ukryć się gdzie w kątku.
Przebiegłszy pierwszą izdebkę jak oparzony, Piwonia dopadł swojego łóżka i stolika w drugim pokoiku, rzucił książki, wsunął do szuflady seksterna i siadł znużony na posłaniu. Otoczono go kołem, a pan Jacenty nawet nie wstydził się należeć do oprawców, stojąc na czele gromadki, wyprostowany, sztywny, milczący, ciągle gładząc czuba i czoła, i uśmiechając się nielitościwie. Młodsi uczniowie obskoczyli poetę jak szarańcza, śmiejąc się, chychocząc i napadając zapalczywie.
— A! Piwonia poeta!
— Zadeklamujże cokolwiek!
— Winszujemy! prosimy!
— Dla mnie kawałeczek wiosny!
— I dla mnie!
— I dla mnie! poczęli śpiewać tonem, jakim się napierali chleba z masłem na śniadanie nielitościwi malcy, wyciągając zaatramentowane ręce.
— Dajcież mi pokój, proszę, odezwał się zasłaniając sobie oczy zgnębiony Stanisław: dajcie mi pokój, ko doprawdy gniewać się będę...
— A za cóżbyś się waćpan miał gniewać? zapytał poważnie jak zawsze dozorca pan Jacenty. Naturalna to bardzo rzecz, że wszyscy się dziwujemy, winszujemy i śmiejemy! To mówiąc, pogładził czuba, obciągnął kożuszka, i za ukazaniem się nadtłuczonéj fajansowéj wazki z bulionem, która oznajmiała obiad studencki, stanął za swojém krzesłem, ręce i usta wprost od szyderstwa składając do modlitwy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/22
Ta strona została uwierzytelniona.
16
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.