Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

217
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

o którym dotąd przyciśniona niedolą zapomnieć nie mogła.
— Przedstawiam pani Dormundowéj mojego towarzysza Stanisława Szarskiego — rzekł Szczerba — o którym mówiliśmy... najlepszego chłopca w świecie, chorującego tylko trochę na poezyę.
— O! jest to tak piękna choroba — ze smutnym uśmiechem odpowiedziała Dormundowa — że jéj powinszować można. Niechże panowie siadają, i bez ceremonii mówmy o moim skarbie, o moim synu...
— Tak jest, odparł Szczerba: od razu ułożmy się o warunki wszystkie, otwarcie i szczerze.
— Nie ma tu co mówić długo, z westchnieniem dodała kobieta: syn mój potrzebuje nie tak dozorcy i pomocnika do nauki, jak raczéj poczciwego towarzysza, przyjaciela i doradcy. Mieliśmy się niegdyś lepiéj, byłabym nie żałowała najdroższych nauczycieli... ale dziś... potoczyła się łza z oczu — ledwie drobinka pozostała po nieszczęściach naszych... mogę tylko podzielić się biednym stołem wdowim i dać izdebkę pod dachem moim. Jeżeli przyjaciel pański przyjmie te warunki, dajmy sobie rękę i połączmy dwie biedy nasze, żeby nam lżéj było; bo ten, co za chleba kawałek i kątek podejmuje się takiéj pracy, nie bardzo także musi być dostatnim.
— Mój towarzysz — przerwał Szczerba śpiesznie — zgodzi się na warunki; bo i ja i on pewni jesteśmy, że mu tu będzie dobrze.
Szarski milczał, wdowa podniosła oczy na niego, i zdawała się pilnie w fizyognomię wpatrywać.
— No, dajże nam Boże — rzekła po chwili — żebyśmy wzajemnie z siebie byli radzi.
— Za pozwoleniem, po cichu odezwał się Szarski: