Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/224

Ta strona została uwierzytelniona.

218
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

ale jabym prosił choć o dni kilka, dopóki się z dawnego mieszkania nie wybiorę i zobowiązań poprzednich nie dopełnię... wszak to pani różnicy nie zrobi?
— Co najprędzéj to najlepiéj, odpowiedziała wdowa; jam tu samiuteńka jedna, mój Karolek się męczy samotnością, boję się jéj dla niego, chciałabym, żebyś pan przybycie przyśpieszył... Ale pójdę-no go tu przyprowadzę...
To mówiąc, wyszła i po chwili wróciła z wyrostkiem, który przy młodszych rysach dziwnie matkę przypominał, ale miał minę schorowaną, cierpiącą, niemal już suchotniczą. Oczy jego zbyt żywe na dziecię, wychudzenie, rumieniec, przykre robiły wrażenie. Zdawał się być łagodnym, uśmiechniętym, śmiałym i wesołym mimo cierpienia; z ciekawością jakąś serdeczną przybliżył się do Stasia, którego rękę ścisnął.
Matka pocałowała go w głowę, rada ze zręczności, i znowu popłakała trochę.
— Poczciwe, dobre, kochane dziecko! odezwała się; gdyby nie ono i obowiązki względem niego, dawnoby już i mnie nie było na świecie... a cóżbym ja na nim bez niego robiła? Widzi nieborak, że mu losu nie dam, sam nań pracuje... pracuje z całych sił, i mam nadzieję, że z jego łaski ujrzę kiedyś lepsze chwile... spocznę szczęśliwsza trochę.
— A teraz — dodała — chodźmy zobaczyć pańskie mieszkanie. Macie z Karolkiem dwie izdebki; młodemu powinnoby to wystarczyć.
To mówiąc, przeprowadziła ich przez sień do nizkich i małych, ale czystych pokoików, z których pierwszy przeznaczony był dla Stasia, drugi zajmował Karolek. Całą pieczę matki widać było w przystrojeniu tego kątka, w usłaniu łóżeczka, w pozbieraniu wszyst-