Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 1.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.

219
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

kiego co dom miał najlepszego, dla ukochanego, jedynego dziecka. To też pokój Karolka zadziwiał prawie wytwornością, wygódkami, i pełno w nim było ślicznostek, kosztowności nawet, pamiątek, jakoś zaciszno, wygodnie i miło. Może tego wszystkiego aż za nadto było dla ubogiego chłopięcia, które los przeznaczał do walki, ale matce i to się jeszcze zdawało za mało.
— Mam tylko jedną sługę, rzekła powracając pani Dormundowa: wszystko wszystkiém, szafarka, kucharka, lokaj i garderobiana... zresztą sami sobie służymy.
— Ja do tego przywykłem, rzekł Stanisław; a młodemu nigdy nie zaszkodzi, jeśli się uczy sam wystarczać sobie.
— Jakieś poczciwe zdaje się dziecko, szepnęła jejmość do ucha Szczerbie; dobrze mu z twarzy patrzy.
— A z serca jeszcze lepiéj, rzekł Paweł.
To mówiąc pożegnali wdowę rozweseloną nieco, i Karolka, który odprowadzając ich, zapraszał Stanisława, aby jak najprędzéj do niego powracał... Szarski zamyślony pociągnął do domu.


Gdy przyszło Sarze i jéj rodzicom powiedzieć, że się z nimi rozstać musi, i pożegnać izdebkę, z którą się poprzyjaźnił, gdy przyszło rozerwać dziwne stosunki łączące go z żydowską rodziną, Stanisław długo się musiał zbierać na siłę potrzebną. Wychodził z postanowieniem najmocniejszém oznajmienia o tem i ust jakoś nie mógł otworzyć. Oko Sary zaglądające mu